wtorek, 21 maja 2013

Chwila przerwy w nadawaniu :)

Witajcie!
Wkrótce wybieramy się do Szwajcarii, więc przez dobre kilka dni nie będzie mnie na komputerze, a tym samym na blogu. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie ;) Ale po powrocie obiecuję górę zdjęć :) Może też wtedy uda mi się napisać jakąś kolejną recenzję książki.

niedziela, 12 maja 2013

Wierszyk o świstaku

Klementynka
"O świstaczej wizycie"

Idzie świstak w odwiedziny
Do świstaczej swej rodziny.
Został wcześniej zaproszony,
Włożył surdut już znoszony.
Klapki całe też przetarte,
A spodenki w szwie rozwarte.
Dla dodania animuszu,
Zapiął ciasno na podbrzuszu
Pas, co ciągle mu się wpijał
Wnet, gdy tylko dom swój mijał.
Kroczy więc do rodzinnej norki,
Niesie ze sobą dwa wielkie worki.
W nich prezentów jest bez liku,
Czekolady, dżem w słoiku.
Puka, a tu rzecz nie lada,
W ogóle nikt nie odpowiada.
Do 100 000 razy sztuka!
Puka, puka…ciągle puka.
Ojciec wygląda wtem zaspany:
- Po coś ciągnął te gałgany?!
- To prezenty, proszę taty,
A nie jakieś byle graty!
- Chodź, mama cię oczekuje
I pewnie coś pysznego szykuje.
Od rana te aromaty
Unoszą się na pół chaty.
Czuję się już odurzony
Przez wyroby mojej żony.
Ale nie mogę jej tego powiedzieć,
Lepiej przecież cicho siedzieć.
Nie słyszałem twego pukania,
Gdyż ułożyłem się do spania.
Na to mama się pojawia
W kapeluszu w oczka pawia.
I tak rzecze już do syna:
- Zaraz obiad się zaczyna.
Umyj łapki i do stołu,
Dziś upiekłam całe wołu.
A na deser są robaczki,
Oraz świeże kabaczki.
- Przyjmij mamo ma prezenty,
Cały jestem dziś przejęty.
Będę miał niedługo brata,
Oj, postarał się mój tata.
Dużo zdrowia, wielu gości,
Życia w pełnej szczęśliwości.
Aby tata nie marudził
I nigdy ci się nie znudził.
Jedzenie było bardzo apetyczne,
A robaczki takie śliczne,
Jednak świstak musiał wracać
I w błogim śnie się zatracać.
Zasnął szybko w swojej jamie,
Myśląc o tacie, braciszku i mamie.

piątek, 3 maja 2013

Recenzja książki "Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela" Lucyny Olejniczak



„Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela” Lucyny Olejniczak to powieść, która bawi, wzrusza i przywraca wiarę w marzenia oraz we własne możliwości. Choć traktuje o dawnych wydarzeniach, to problemy w niej poruszane, wciąż są bardzo aktualne.
Główna bohaterka, Lucy, daje nam się poznać jako matka dwójki dzieci i żona mężczyzny, który wszystkie pieniądze wydaje na alkohol. Do tego samo życie w okresie komuny bynajmniej nie rozpieszcza – w sklepach nie ma prawie niczego, a po najdrobniejszą rzecz trzeba stać w długich kolejkach. Wtedy pojawia się możliwość wyjazdu do Ameryki, do Chicago, a co za tym idzie, lepszego zarobku. Z uwagi na chęć zapewnienia korzystniejszych warunków bytowych dla swego potomstwa, kobieta podejmuje to wyzwanie, choć tak naprawdę w ogóle nie zna języka obcego. I tu właśnie zaczynają się trudności. Otrzymuje pracę opiekunki do pewnej staruszki mającej demencję, potrzebującej stałej troski i towarzystwa. Dochodzi więc do tego, że Lucy właściwie jest jak w więzieniu, ma możliwość wychodzenia z domu w ciągu dnia wyłącznie na pół godziny. A sklepy, tak odmienne od polskich, wręcz kuszą ciekawymi, barwnymi ubraniami. Ale cóż zrobić, ledwie doszło się do sklepu, już trzeba wracać. Również z powodu barier językowych rodzą się przeróżne zabawne sytuacje. Początki są naprawdę trudne, lecz Lucy nie poddaje się. Stara się przyswajać nowe słówka, uczy się samodzielnie tak pilnie, że po niedługim czasie jest w stanie sprawnie porozumieć się ze swoją podopieczną. Coraz bardziej odnajduje się w nowych realiach, ale z drugiej strony tęskni za rodziną, za możliwością dłuższego wyjścia, a nie „duszenia się” w zamkniętym pomieszczeniu, słuchając w fotelu bez przerwy tych samych opowieści „babci”. Zmiana miejsca pracy okazuje się pomyłką, gdyż trafia do bardzo dziwnych ludzi, z niezrozumiałymi nawykami i zachowaniami. Na szczęście droga powrotu do poprzedniej pracodawczyni nie jest zamknięta, a staruszka wręcz rozpromienia się na wieść o tym, że Lucy ponownie będzie się nią opiekować. Dalszych losów już nie zdradzę, przyznam jednak, że cała książka pełna jest przezabawnych i nieprawdopodobnych zdarzeń, perypetii, które sprawiają, iż do bohaterki czuje się prawdziwą sympatię.
Powieść ta jest obrazem przeżyć, jakich doświadczają ludzie emigrujący za chlebem, ukazuje ich trudne położenie po znalezieniu się za granicą. Trzeba bardzo uważać, żeby nie zostać wykorzystanym, po prostu wiedzieć, komu ufać. Czas zaraz po przyjeździe staje się jakby testem samodzielności, wytrwałości i odporności psychicznej, gdyż ten, kto nie potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości, nie ma tam czego szukać. Właściwie jest się zdanym tylko na siebie. Jedynie osoby, które rozwijają się, uczą się języka, są pracowite, mogą coś osiągnąć. Czasem do głosu dochodzą myśli o swym beznadziejnym położeniu, tęsknota za domem i trudno jest zatrzymać łzy, które cisną się do oczu. Ale wiadomo, że nie ma wyjścia, podjęło się jakiegoś zadania, chce się zarobić, więc należy zebrać się w sobie i dalej walczyć. Zwłaszcza przy pracy ze starszymi ludźmi istnieje konieczność dużej dozy wyrozumiałości i cierpliwości. Dlatego jestem pełna podziwu dla Lucy, że konsekwentnie pokonywała wszelkie trudności, nie narzekając zbytnio na swoje położenie. Nawet mam wrażenie, że na koniec ta praca stała się dla niej wręcz misją, gdzie mniej patrzyła na osobiste potrzeby, a bardziej dbała o staruszkę, o jej godziwe warunki życia. A, że często dobro do nas wraca, to jej wewnętrzne ciepło zostało docenione, dzięki czemu mogła spełnić jedno ze swoich największych marzeń.
Po lekturze tej książki, ciągle zastanawiam się, ile w losach bohaterki jest autentycznych faktów z życia samej autorki. Podobno powieść powstała na bazie prawdziwych wydarzeń, jakich była uczestnikiem Lucyna Olejniczak podczas swego pobytu w Ameryce. Myślę, że to wspaniale, że spisała własne wspomnienia, gdyż młodzi emigranci mogą w nich przejrzeć się jak w lustrze, na tyle są rzeczywiste i aktualne. Mnie chyba najbardziej rozbawiło spostrzeżenie Lucy na temat tego, jakie wyglądają chociażby relacje międzyludzkie podczas wędrówki po mieście. W Ameryce często uśmiechają się do siebie osoby, które się nie znają i jest to naturalne, a w Polsce taki uśmiech odbierany zostaje dość krytycznie, jako coś dziwnego. Też to kiedyś zauważyłam w innych krajach.
W „Opiekunce” trudne tematy są podane w sposób lekki, przystępny, wręcz humorystyczny, dlatego nie jest to smętna książka, a wręcz wartka opowieść o kobiecie, która odważyła się zawalczyć o lepszą przyszłość dla siebie i swojej rodziny. I udowodniła, że jeśli posiadamy sporą motywację, to żadne przeszkody nie są nam straszne, a na trudności trzeba czasem po prostu spojrzeć z przymrużeniem oka. Przyznam, że przy tej powieści naprawdę bardzo dobrze się bawiłam i chętnie sięgnę po kolejne książki tej autorki.