„Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela” Lucyny
Olejniczak to powieść, która bawi, wzrusza i przywraca wiarę w marzenia oraz we
własne możliwości. Choć traktuje o dawnych wydarzeniach, to problemy w niej
poruszane, wciąż są bardzo aktualne.
Główna bohaterka, Lucy, daje nam się poznać jako matka
dwójki dzieci i żona mężczyzny, który wszystkie pieniądze wydaje na alkohol. Do
tego samo życie w okresie komuny bynajmniej nie rozpieszcza – w sklepach nie ma
prawie niczego, a po najdrobniejszą rzecz trzeba stać w długich kolejkach. Wtedy
pojawia się możliwość wyjazdu do Ameryki, do Chicago, a co za tym idzie,
lepszego zarobku. Z uwagi na chęć zapewnienia korzystniejszych warunków
bytowych dla swego potomstwa, kobieta podejmuje to wyzwanie, choć tak naprawdę
w ogóle nie zna języka obcego. I tu właśnie zaczynają się trudności. Otrzymuje
pracę opiekunki do pewnej staruszki mającej demencję, potrzebującej stałej troski
i towarzystwa. Dochodzi więc do tego, że Lucy właściwie jest jak w więzieniu,
ma możliwość wychodzenia z domu w ciągu dnia wyłącznie na pół godziny. A
sklepy, tak odmienne od polskich, wręcz kuszą ciekawymi, barwnymi ubraniami.
Ale cóż zrobić, ledwie doszło się do sklepu, już trzeba wracać. Również z
powodu barier językowych rodzą się przeróżne zabawne sytuacje. Początki są
naprawdę trudne, lecz Lucy nie poddaje się. Stara się przyswajać nowe słówka,
uczy się samodzielnie tak pilnie, że po niedługim czasie jest w stanie sprawnie
porozumieć się ze swoją podopieczną. Coraz bardziej odnajduje się w nowych realiach,
ale z drugiej strony tęskni za rodziną, za możliwością dłuższego wyjścia, a nie
„duszenia się” w zamkniętym pomieszczeniu, słuchając w fotelu bez przerwy tych
samych opowieści „babci”. Zmiana miejsca pracy okazuje się pomyłką, gdyż trafia
do bardzo dziwnych ludzi, z niezrozumiałymi nawykami i zachowaniami. Na
szczęście droga powrotu do poprzedniej pracodawczyni nie jest zamknięta, a
staruszka wręcz rozpromienia się na wieść o tym, że Lucy ponownie będzie się
nią opiekować. Dalszych losów już nie zdradzę, przyznam jednak, że cała książka
pełna jest przezabawnych i nieprawdopodobnych zdarzeń, perypetii, które
sprawiają, iż do bohaterki czuje się prawdziwą sympatię.
Powieść ta jest obrazem przeżyć, jakich doświadczają ludzie
emigrujący za chlebem, ukazuje ich trudne położenie po znalezieniu się za
granicą. Trzeba bardzo uważać, żeby nie zostać wykorzystanym, po prostu
wiedzieć, komu ufać. Czas zaraz po przyjeździe staje się jakby testem
samodzielności, wytrwałości i odporności psychicznej, gdyż ten, kto nie potrafi
się odnaleźć w nowej rzeczywistości, nie ma tam czego szukać. Właściwie jest
się zdanym tylko na siebie. Jedynie osoby, które rozwijają się, uczą się
języka, są pracowite, mogą coś osiągnąć. Czasem do głosu dochodzą myśli o swym
beznadziejnym położeniu, tęsknota za domem i trudno jest zatrzymać łzy, które
cisną się do oczu. Ale wiadomo, że nie ma wyjścia, podjęło się jakiegoś
zadania, chce się zarobić, więc należy zebrać się w sobie i dalej walczyć. Zwłaszcza
przy pracy ze starszymi ludźmi istnieje konieczność dużej dozy wyrozumiałości i
cierpliwości. Dlatego jestem pełna podziwu dla Lucy, że konsekwentnie
pokonywała wszelkie trudności, nie narzekając zbytnio na swoje położenie. Nawet
mam wrażenie, że na koniec ta praca stała się dla niej wręcz misją, gdzie mniej
patrzyła na osobiste potrzeby, a bardziej dbała o staruszkę, o jej godziwe
warunki życia. A, że często dobro do nas wraca, to jej wewnętrzne ciepło
zostało docenione, dzięki czemu mogła spełnić jedno ze swoich największych
marzeń.
Po lekturze tej książki, ciągle zastanawiam się, ile w
losach bohaterki jest autentycznych faktów z życia samej autorki. Podobno
powieść powstała na bazie prawdziwych wydarzeń, jakich była uczestnikiem Lucyna
Olejniczak podczas swego pobytu w Ameryce. Myślę, że to wspaniale, że spisała
własne wspomnienia, gdyż młodzi emigranci mogą w nich przejrzeć się jak w
lustrze, na tyle są rzeczywiste i aktualne. Mnie chyba najbardziej rozbawiło
spostrzeżenie Lucy na temat tego, jakie wyglądają chociażby relacje
międzyludzkie podczas wędrówki po mieście. W Ameryce często uśmiechają się do
siebie osoby, które się nie znają i jest to naturalne, a w Polsce taki uśmiech
odbierany zostaje dość krytycznie, jako coś dziwnego. Też to kiedyś zauważyłam
w innych krajach.
W „Opiekunce” trudne tematy są podane w sposób lekki,
przystępny, wręcz humorystyczny, dlatego nie jest to smętna książka, a wręcz
wartka opowieść o kobiecie, która odważyła się zawalczyć o lepszą przyszłość
dla siebie i swojej rodziny. I udowodniła, że jeśli posiadamy sporą motywację,
to żadne przeszkody nie są nam straszne, a na trudności trzeba czasem po prostu
spojrzeć z przymrużeniem oka. Przyznam, że przy tej powieści naprawdę bardzo
dobrze się bawiłam i chętnie sięgnę po kolejne książki tej autorki.
Z przyjemnością do niej zajrzę
OdpowiedzUsuń