czwartek, 31 stycznia 2013

Recenzja książki "Prawdziwa królowa. Elżbieta II jakiej nie znamy” Andrew'a Marr'a


"Prawdziwa królowa. Elżbieta II jakiej nie znamy” Andrew'a Marr'a to książka niezwykła, pokazująca nie tylko życie samej monarchini, ale też i całej dynastii Windsorów. Autorem jest brytyjski dziennikarz i komentator polityczny, który w tym wypadku akurat wzniósł się na wyżyny obiektywizmu i neutralności, unikając oceny oraz krytykanctwa. 
 Marr początkowo opowiada nam całą historię dynastii, nie ukrywając najdrobniejszych i niewygodnych faktów. Potem przechodzi do dzieciństwa samej Elżbiety, która już od najwcześniejszych lat była wdrażana do obowiązków. Ojciec stopniowo wprowadzał ją w zajęcia i rytuały, jakie miały jej kiedyś dotyczyć. Nigdy nie buntowała się wobec swojej roli, pogodziła się z losem, nie narzekała, poważnie podchodziła do oczekiwań, jakie z nią wiązano. Swe późniejsze władanie uważała za powołanie i misję. Szybko przejęła zachowania i idee rządzące w domu. Nikt nie spodziewał się, że przyjdzie jej tak nagle objąć tron i w tak młodym wieku. Ale stanęła na wysokości zadania.
 Autor opisuje też wiele przełomowych i istotnych chwil, jak zaręczyny z Filipem Mountbattenem, ślub, narodziny dzieci, koronację, pojawienie się w rodzinie Diany Spencer i jej tragiczną śmierć, pożar w pałacu. Wszystko przedstawione jest w bardzo konkretny, ale i czasem w emocjonalny sposób. Odkrywamy życie Elżbiety II niejako od kuchni.
 Andrew Marr stwierdza, że aby poznać dobrze samą królową, trzeba by towarzyszyć jej przez kilka miesięcy. Dopiero wtedy można docenić ogrom jej pracy. Codziennie musi ona czytać całe góry dokumentów, pokazywać się w różnych miejscach, przyjmować ważne wizyty i serdecznie odnosić się do swych gości.
 Królowa już od samego początku panowania dzielnie znosi rutynę, chociażby przebieranie się w rozmaite stroje kilka razy dziennie. Wokół siebie roztacza aurę tajemniczości, przez co wzbudza zainteresowanie. Z natury jest osobą raczej nieśmiałą, ale nie daje tego po sobie poznać, wykorzystując swe wręcz aktorskie umiejętności. Jest drugim co do długości panowania monarchą w brytyjskiej historii i do tego raczej uwielbianym. Elżbieta II czuje się swobodnie wśród ludzi młodych i skromnych, interesuje się też życiem czarnoskórych i azjatyckich Brytyjczyków. Jest żywym symbolem nie tylko Wielkiej Brytanii, ale też kilkunastu innych narodów. Chociaż nie ma formalnej władzy, nie rządzi krajem, to jednak posiada ogromny autorytet. Wiernie służy swym poddanym. Jest mistrzynią w ukrywaniu emocji, dlatego tak łatwo się pomylić, odczytując jej wyraz twarzy. Musi tak zachowywać się w obecności gości, aby nikogo nie urazić. Sama dopilnowuje wielu rzeczy, jak np. czystość pokoi na ich przybycie. Często dyskursom przysłuchuje się w milczeniu albo naprowadza rozmowę na odpowiednie tory. Cały czas pozostaje jednak neutralna i trzeźwa w swych osądach. Do tego ma niezwykle dobrą pamięć. Chętnie parodiuje różne osoby. Już od dziecka kocha konie, uwielbia oglądać ich wyścigi i kibicować. Przy tym jest zupełnie odmienna od swojej matki. Nie odziedziczyła po niej skłonności do flirtu, ani zamiłowania do plotek. Rozważnie obchodzi się z pieniędzmi, potrafi zachować dystans do problemów i ma poważne podejście do życia. Zawsze postępuje zgodnie z tradycją, jest kobietą głęboko wierzącą, pewną siebie i opanowaną. Już jej guwernantki zauważyły kiedyś jej zrównoważenie, umiejętność koncentracji, dobroć i łagodność. Potrafi romantycznie kochać, o czym świadczyło jej zauroczenie księciem Filipem. Nigdy też właściwie nie zrobiła niczego, co by było niezgodne z oczekiwaniami. Jest powściągliwą „mistrzynią lodowatego spojrzenia”, który wypracowała w obliczu braku prywatności, ciągłego obserwowania i czasem nielojalności służby. Jej życie było od początku zupełnie inne, niż pozostałych obywateli. Nie mogła nawet wyjść do muzeum, bo wzbudzała od razu zainteresowanie i plotki. Szybko nauczyła się też oceniać ludzi i ich zachowania, oczywiście skrycie. Dalekie podróże znosiła cierpliwie, wytrzymale, potrafiąc przez godziny zachować wystudiowany uśmiech na twarzy. Chętnie z nią rozmawiano, gdyż stanowiła uosobienie dyskrecji. Audiencje u królowej porównywano do sensu w gabinecie terapeutycznym.
 Kluczem do dobrej percepcji królowej przez społeczeństwo było jej szczęśliwe małżeństwo z księciem Filipem. Książę był on dla niej wsparciem, dużo energii wkładał w wychowanie dzieci. Kiedyś stwierdził, że nikt nie wybrałby takiego trybu życia, jakie wiedzie królowa. On przecież najlepiej ją znał i jej „program dnia”. Filip był aktywnym i zaangażowanym członkiem rodziny. Prasa oczywiście doszukiwała się różnych zgrzytów w tym małżeństwie i niewierności, ale nic takiego nie miało miejsca. Co innego, jeśli spojrzeć na pozostałych z rodu Windsorów.
 Elżbieta II idzie też z duchem czasów, jest postępowa, nowoczesna, wprowadza zmiany z obowiązujących wcześniej zasadach. Z jednej strony stała się otwarta na media, a z drugiej strony zachowała wobec nich zdrowy dystans. Dziarsko się trzyma, jak na swój wiek, cały czas jest aktywna, dba o to, aby ładnie się prezentować.
 W książce „Prawdziwa królowa” urzekło mnie kilka nieznanych mi wcześniej informacji. Pierwszą z nich było to, że naród brytyjski był tak zdeterminowany, aby zobaczyć koronację królowej, że wypożyczano lub nawet kupowano specjalnie na tę okazję telewizory. Inną ciekawą anegdotą wydał się fakt, że gdy królowa zejdzie ze swego jachtu na brzeg i w ciągu minuty lub dwóch się obejrzy, to jest to znak, że potrzebuje towarzysza do przechadzki. Rozbawił mnie też sposób rekrutacji marynarzy na owy jacht.
 W tej biografii uderzyło mnie z kolei dość krytyczne spojrzenie autora na osobę Diany Spencer. O ile wcześniej zachowywał obiektywność, o tyle tutaj zaczął wyrażać niepochlebne opinie. Zdziwiło mnie to, gdyż z mediów zapamiętałam zupełnie inny obraz tej kobiety.
 Inną rzeczą, która trochę przeszkadzała mi na początku książki, to niedokładne sprecyzowanie, o którą z Elżbiet chodzi (królowa i jej matka nosiły to samo imię). Jeśli więc były opisywane równocześnie, często można się było poplątać. Myślę jednak, że to nie przeszkadzało w odbiorze. Wystarczyło na chwilę się cofnąć i rozeznać, o której z nich mowa.
 Teraz zastanawiam się, jakby to było dziwnie widzieć swoją podobiznę wszędzie – w telewizji, na znaczkach pocztowych, na monetach. Elżbieta II doświadczyła tego, ale bynajmniej nie stała się osobą egzaltowaną, zadufaną w sobie. Z jej postawy bije wręcz serdeczność i ciepło. Myślę, że o jej miłości najlepiej może powiedzieć rodzina Windsorów, której jest bardzo oddana.
 Książkę tę naprawdę szczerze polecam. W ogóle nie przeszkadza to, że jest to lektura dość obszerna. Podziw wzbudza wkład pracy samego autora. Możemy lepiej poznać historię Wielkiej Brytanii, dynastii nią rządzącej oraz ciekawostki o aktualnie panującej monarchini. Chociaż jest to biografia, to jednak bardzo dobrze się ją czyta. Została podzielona na rozdziały i opatrzona dużą ilością ładnych zdjęć. Teraz jeszcze z większym sentymentem patrzę na królową. Po przeczytaniu tej książki wydała mi się jakaś bardziej ludzka, pełna poczucia humoru i znająca swoje miejsce. Jest to historia kobiety, która potrafiła odnaleźć się w zastanej rzeczywistości i jeszcze czerpać z tego radość. Mało tego! Dając tę radość także innym – swoim poddanym i rodzinie. Cieszę się, że Wydawnictwo Marginesy wydało tę książkę i miałam okazję przeczytać ją po polsku. Obecnie pragnę jeszcze zobaczyć film, który podobno powstał równolegle z tą biografią. Książka Marra zachęciła mnie do dalszego wyszukiwania nowinek o królowej. A taka powinna być dobra książka – przywiązywać czytelnika do siebie i pobudzać do refleksji. Polecam – naprawdę wartościowa pozycja w literaturze faktu.

czwartek, 24 stycznia 2013

Zdjęcia z Eiger Trail

Wrzucam teraz zdjęcia z Eiger Trail, czyli ze szlaku biegnącego u stóp Eigeru. Wiedzie on z Kleine Scheidegg do Grindelwaldu.

 Obraz dróg wytyczonych do tej pory na Eigerze.

 Mroczna ściana Eigeru. 

Eiger raz jeszcze 

 Wspinacze mierzący się ze ścianą o tragicznej przeszłości. 

 Okienka ze stacji na Jungfraujoch.

Wąwóz Glescherschlucht w okolicach Grindelwaldu

piątek, 18 stycznia 2013

Recenzja książki "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku" Romy Ligockiej



„Dziewczynka w czerwonym płaszczyku” Romy Ligockiej to powieść-autobiografia o dzieciństwie spędzonym w getcie, o codziennym, panicznym lęku, zastraszeniu i o śmierci bliskich osób z rąk wroga. Książka ta została napisana po tym, jak autorka obejrzała film „Lista Schindlera” i w jednej z bohaterek, malutkiej dziewczynce, rozpoznała własne losy. To zainspirowało ją do przelania na papier osobistych wspomnień i podzielenia się nimi z szerszym gronem odbiorców. Cofnęła się więc myślami do minionych lat i ukazała okrutne czasy Holocaustu oczami bezbronnego i niewinnego dziecka. Niektóre z opisów wydarzeń są tak drastyczne i poruszające, że naprawdę trudno jest je sobie wyobrazić, a tym bardziej zrozumieć sens tego cierpienia, tych zbrodni oprawców.
Ta autobiografia stanowi dotkliwy obraz sytuacji Żydów podczas II wojny światowej. Ich położenie było tragiczne, gdyż już samo pochodzenie wydawało na nich wyrok śmierci. Część z nich trafiała do obozów zagłady, a część ukrywała się w mieście na fałszywych kennkartach. Standardem były nagłe kontrole w mieszkaniach, nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Z byle powodu można było stracić życie. Niemcy wyspecjalizowali się w okrucieństwach wobec rasy żydowskiej. W książce przerażają właśnie opisy ich praktyk i podejście do tych ludzi, jak do zwierząt. Dzieci żydowskie właściwie nie miały prawa do dzieciństwa, ciągle musiały się ukrywać, uczyć się formułek, które miały deklamować, gdy zostały złapane. Nic im nie było wolno, nawet wyjść na podwórko, gdyż to już stanowiło śmiertelne zagrożenie. Nie miały zabawek, ponieważ nie można ich było kupić. Brakowało też jedzenia. Do tego dochodziły jeszcze fatalne warunki higieniczno-sanitarne, przez co często mnożyły się wszy i wszelkie robactwa. Nikt nie miał prawa do szacunku, ludzie zostali odarci z godności osobistej, wielu z nich stało się numerami. Ci, którym udało się uciec z obozów, zmieniali się nie do poznania, trudno było im się odnaleźć w nowej rzeczywistości, na każdy hałas reagowali płaczem i lękiem.
Książka tak bardzo wstrząsa czytelnikiem głównie dlatego, że cała historia wydarzyła się naprawdę, a do tego opisana jest głosem małego dziecka, które cierpi, bo jego natura nie wytrzymuje tych wszystkich ograniczeń i brutalności. Musi tułać się z domu do domu, licząc na ludzką łaskę. Świat nie ma litości, każdy krok może doprowadzić do zguby. W normalnych warunkach dzieci są spontaniczne, popełniają błędy, ale owa dziewczynka, w obliczu wojny, nagle musi być dorosła, inaczej nie przeżyje. Jej matka też właściwie musi mieć zawsze „oczy dookoła głowy”, aby móc momentalnie zareagować na nieodpowiednie zachowanie córki. Małe dziecko nie do końca jeszcze rozumie, że robi coś, co może być niebezpieczne.
Myślę, że książkę tę warto przeczytać, aby mieć prawdziwy obraz tamtych czasów i móc wyrobić sobie o nim własne zdanie. Mimo poruszanego trudnego tematu, wspomnienia te całkiem dobrze się czyta, napisane są łatwym językiem. Polecam.

sobota, 12 stycznia 2013

Koziorożec ze szwajcarskiej Gryzonii


Oto mój nowy nabytek :) Koziorożec z Ekspresu Bernina, należącego do Kolei Retyckich (Szwajcaria). Na zdjęciu znajdują się też oczywiście moje ukochane książki górskie. 

sobota, 5 stycznia 2013

Recenzja książki Anny Czerwińskiej pt.„GórFanka na himalajskiej ścieżce”



Książka Anny Czerwińskiej pt.„GórFanka na himalajskiej ścieżce” jest już ostatnią częścią tej serii. Ubolewam nad tym, ponieważ do tej pory zdążyłam zżyć się z bohaterką i chętnie towarzyszyłam jej w górskich przygodach. Autorka jest damą polskiego himalaizmu, jak również zdobywczynią Korony Ziemi i wielu alpejskich szczytów. Jej wspomnienia są pełne pasji, przemyśleń i cennych uwag skierowanych do osób lubiących aktywnie poznawać świat. Wiernie przedstawia funkcjonowanie wypraw na najwyższe wierzchołki górskie, relacje w zespole i nieuniknione spięcia. Chętnie opowiada o swoich partnerkach od liny i o towarzyszkach minionych zmagań, m.in. o Wandzie Rutkiewicz, czy Krystynie Palmowskiej. W jej słowach czuć pokorę do gór, do ich potęgi i nieprzewidywalności. Wie, że czasem warto jest zrezygnować z osiągnięcia szczytu, np. przy nadchodzącym załamaniu pogody, niż popełnić błąd i nie wrócić już do bazy. Nie jest to okazanie własnej słabości, ale jedyne, rozsądne rozwiązanie. Zbyt wiele mamy do stracenia, aby porywać się na coś, co wydaje się nieodpowiedzialne. Porażki bolą i nigdy nie wiadomo, czy będzie się miało kolejną szansę na zdobycie tej góry, ale życie mamy tylko jedno.  
Z tej części serii o perypetiach Pani Ani dowiadujemy się również o napiętych relacjach polsko-niemieckich podczas jednej z wypraw, o tym, że pieniądz rządzi nawet na dużych wysokościach i co dzieje się w przypadku, gdy zapadniemy tam na zdrowiu. Autorka wiele spraw opisuje z takim poczuciem humoru, sypie anegdotami, jak z rękawa, że po prostu z miłą chęcią sięga się po jej relacje. Niczego nie ukrywa, nawet najbardziej intymnych spraw. Opisuje też wydarzenia polityczne z 2001 roku w Nepalu i komplikacje z nimi związane dla przybyszy z innych stron świata. Przedstawia, jak wyglądają realia funkcjonowania w komercyjnych, zagranicznych wyprawach, gdzie właściwie człowiek ma zapewnione maksimum bezpieczeństwa, oczywiście za duże pieniądze. Nakreśla trudne warunki życia mieszkańców napotkanych wiosek. Jest pełna podziwu dla ich poświęcenia i pracowitości, od najmłodszych lat. Uświadamia nam, jak niewiele w górach trzeba, aby otrzeć się o śmierć. Niektórzy zapadają na choroby wysokościowe i czasem dochodzi do sytuacji, że nie ma szansy im już pomóc, zwłaszcza, gdy za długo zwleka się z zejściem na niższe tereny. Z książki dowiadujemy się też dokładnie, w jaki sposób zginął Piotr Morawski, jest nawet załączone zdjęcie szczeliny. Widzimy, że w górach o losach człowieka często decyduje przypadek, albo też chwilowa nieuwaga.
„GórFankę na himalajskiej ścieżce”, jak i wcześniejsze części tej serii, serdecznie wszystkim polecam. Dzięki autorce możemy przenieść się w tak odległe tereny i na takie wysokości, których pewnie nigdy sami byśmy nie osiągnęli. Mamy tu humor, wzruszenie, strach, czyli cały zbiór emocji, które sprawiają, że te książki czyta się z wypiekami na twarzy. Dodam jeszcze, że książka pełna jest kolorowych zdjęć, które pozwalają jeszcze lepiej wyobrazić sobie konkretne wydarzenia i miejsca. Naprawdę warto ją przeczytać.